„Sacred Hoops. Spiritual Lessons of a Hardwood Warrior”, Phil Jackson i Hugh Delehanty

W sieci krąży pomeczowe zdjęcie Jose Mourinho z jego ówczesną drużyną – Tottenhamem. Każdy zawodnik siedzi „w telefonie”. „The Special One” stoi i szyderczo się uśmiecha z rozłożonymi rękoma. No bo co ma zrobić? Oczywiście to musiało być po wygranym spotkaniu, inaczej ta fotografia nie ujrzałaby światła dziennego.

Dożyliśmy czasów zdominowanych przez już nie duże czarne skrzynki, ale mobilne małe ekraniki. Poziom skupienia i skoncentrowania na czymś innym niż social media drastycznie spada, trudno być na sto procent w danej chwili. Ktoś mi ostatnio powiedział, że najlepiej porozumiewać się przez TIkToka i w ciągu 3 sekund opowiedzieć historię świata. Takie mamy niecierpliwe czasy. Sam buduję stronę, zmieniam swoją koncepcję, bo marketingowo mój pierwotny pomysł nie ma szans na przeżycie w całym tym pędzie. I mówimy tu o naszym normalnym codziennym życiu.

Wyobraź sobie w jakich warunkach funkcjonował w latach 90-tych Michael Jordan. Pamiętaj, że nie było social mediów. Ale też, że mówimy o największym koszykarzu, jaki kiedykolwiek występował w tej dyscyplinie. I kiedy mówię: „kiedykolwiek”, mam na myśli przyszłość też. Umiejętności miał nieziemskie.

„Każdy może prowadzić drużynę z Michaelem Jordanem i wygrać mistrzostwo.” To komentarz tak oczywisty i upraszczający sukcesy Chicago Bulls i Phila Jacksona w tamtych czasach, że aż obraźliwy. Tylko osoby z bliskiego otoczenia trenera wiedziały, jak wiele czasu potrzebował, by stworzyć takiego koszykarskiego potwora jak Chicago Bulls. Tak, miał MJ-a i Scottiego Pippena, ale nie mieli dominujących ligi graczy na kilku innych pozycjach. „Dobre drużyny zostają wielkimi, kiedy jej zawodnicy ufają sobie wzajemnie na tyle, by poddać swoje „JA” dla „MY”. To był egzamin, który Michael Jordan i jego koledzy z drużyny zdali w drodze do wygrania 3 mistrzostw NBA z rzędu.” Dzięki filozofii Phila Jacksona, o której napiszę później, ta ekipa – w której oczywiście nie brakowało ego – poświęciła indywidualne cele na rzecz wspólnego dobra.

Często się słyszy, ze trenowanie wielkich zawodników może być trudne przez wzgląd na ego, ich wymagania, cały szum wokół nich i demotywację reszty zespołu. „Myślę, że jeśli dasz szansę temu systemowi gry, wszyscy nauczą się być rozgrywającymi. Bardzo ważne będzie pozwolić każdemu mieć kontakt z piłką, by nie czuł się widzem. Poza tym nie możesz być dobrze broniącą drużyną mając jednego dobrego zawodnika. To musi być praca i wysiłek zespołowy.

– Dobrze, znasz mnie. Możesz mnie trenować tak jak uważasz. Zawsze byłem takim zawodnikiem. Jestem z Tobą.

To by było na tyle. Od tego momentu, Michael poświecił się nauce systemu. Tak, by on sam w nim funkcjonował jak najlepiej.”

Jakie to proste prawda? Mając w pamięci wypowiedzi z fantastycznego „Last Dance” na Netflixie, MJ nigdy nie wymagał od partnerów z drużyny czegoś, czego sam nie potrafił zrobić. Dla Jacksona taki lider w jego filozofii był kimś idealnym. Narracja „trójkątów” i dzielenia się piłką nabrała trajektorii kuli śniegowej. Mecz za meczem ziarno zaufania między sztabem i drużyną, a także pomiędzy samymi zawodnikami, kiełkowało. Szczególnie ci z dalszego planu zaczynali czuć, że są częścią czegoś większego niż byli do tej pory. Schemat MJ + 11 zawodników pięknie przeobrażał się w ostateczny obraz – drużyny Chicago Bulls. 3 mistrzostwa z rzędu. Szach mat.

Książkę „11 pierścieni” czytało w Polsce już wiele osób. Jest dobrze dostępna w polskich księgarniach, miała dobry marketing i opowiada nie tylko o pierwszych trzech mistrzostwach „Byków”, ale też o kolejnej potrójnej koronie i pięciu pierścieniach z Lakersami. Jednak to „Sacred Hoops” jest szeroko rekomendowaną książką na rynkach zagranicznych, nie tylko związanych ze sportem. Dziwi mnie, że jeszcze w Polsce nikt nie podjął się jej wydania. Przeczytałem ją już trzykrotnie. I zawsze miałem podobne wrażenie. Że jestem świadkiem świetnego wykładu o tym, jak emocje mogą być katalizatorem wielkich rzeczy. Przede wszystkim tych związanych z relacjami międzyludzkimi.

Wyobraź sobie, że trenujesz codziennie z Jordanem. Nie oszukujmy się, jesteś wpatrzony jak w obrazek, zapominasz wręcz, że jesteś jego partnerem. Czujesz się jak widz. I takie właśnie wrażenie miał Phil Jackson, kiedy podjął się roli głównego trenera Bullsów. Dlatego system trójkątów Texa Wintera wymagał wielu poświeceń i nauki, tej czysto koszykarskiej, ale jeszcze więcej psychologicznej. Bo z jednej strony musiał przekonać MJ-a do dzielenia się piłką, a z drugiej, chyba tej trudniejszej perspektywy, musiał przekonać całą resztę ekipy do odebrania piłki od MJ-a i zdobywania punktów. Pierwszy sezon był mocnym i intensywnym poligonem doświadczalnym. Wystarczyło na finał konferencji przegrany z agresywnymi Detroit Pistons. To tu istniała psychologiczna bariera, której zburzenie wymarzył sobie trener Jackson.

W polecanej wcześniej „Inteligencji Emocjonalnej” jest pojęcie „porwanie emocjonalne”, czyli w skrócie: pozwolenie emocjom na wyrażanie się przez nasze nagłe zachowanie, czasem nierozsądne. Częste prowokacje zawodników kończyły się wybuchami złości i brakiem koncentracji. To oczywiście przekładało się na sam mecz, a przy tej liczbie i szybkości zdarzeń na korcie koszykarskim, wynik może odwrócić się bardzo gwałtownie na Twoją niekorzyść. To właśnie w takich momentach Jackson wymagał od swoich zawodników zachowania wewnętrznego spokoju. By wygrali nie tyle z prowokacjami, ale ze swoimi niespokojnymi demonami. Każdy je ma.

„Zainspirowany tymi rozmowami, zapisałem się na połączony wydział psychologii, filozofii i teologii (…) i zacząłem poszerzać moje intelektualne horyzonty.” Do tego chiński Zen i kult życia Indian Lakota Sioux – to kulturowe doświadczenia i zapożyczenia Jacksona implementowane w jego pracy trenerskiej. Co najlepsze, wpoił je Jordanowi i Pippenowi, a potem Rodmanowi. Wyobrażasz sobie skalę obustronnego zaufania? Dziś zobrazuj sobie taką konwersację jakiegokolwiek sportowego „bad boya” z nowym trenerem. Herezja i voo-doo byłoby niedomówieniem z perspektywy wielu. Jackson jednak w to wierzył. Nauczył ich żyć i „być w danym momencie”. Projekt Chicago Bulls był przepięknym zwieńczeniem jego dwóch największych pasji: koszykówki i spirytualizmu. Dziś nazywam to „Kill them with Kindness”.

Książka powstała trzy dekady temu, ale już wtedy Jackson widział zagrożenia wokół rozwoju profesjonalnych zawodników. Wszystkich rozproszeń na ich drodze do perfekcji. Dziś można zastosować „kopiuj-wklej” tych spisanych wtedy obaw. Obecna bezstresowa kultura nie pozwala doświadczać niczego, no chyba, że ciepłego od wewnątrz kokonu. Nie zmuszam do zapamiętania całej tej książki, nie musisz wiedzieć i stosować wszystkiego. Tytuł rozdziału 7 pięknie podsumował moją recenzję: „Bycie świadomym jest ważniejsze od bycia mądrym”. Bądź świadomy tej książki, a ja, jako dobry książek polecacz, podobnie jak dobry trener koszykówki Phil Jackson, doszedłem z Tobą do takiego punktu, że po wielu moich akapitach zostawiam Cię z nią i ufam, że resztę zadania rozwiążesz samodzielnie. Jackson namówił Denisa Rodmana do medytacji, myślę ze mi łatwiej pójdzie namówienie Ciebie do lektury.

Tłumaczenie cytatów z książki „Sacred Hoops”: własne.


„Sacred Hoops. Spiritual Lessons of a Hardwood Warrior”, Phil Jackson i Hugh Delehanty, 2005, Hachette Books

Autor

O Autorze

Dodaj komentarz